piątek, 2 listopada 2012

Nagrobek 9


- Serdecznie gratulujemy wam sukcesu! Jesteście wybrani spośród wielu! Co tu dużo mówić – okazaliście się najlepsi! – Dyrektorka Beauxbatons uśmiechała się do całej naszej trójki,  żywo gestykulując. Patrzyłam na nią spode łba, zastanawiając się, czy jest szczera w tym, co mówi, czy tylko przed nami wszystkimi gra. Jeśli prawdziwa miała okazać się ta druga możliwość – musiałam przyznać, że kobieta była bardzo dobrą aktorką.
W pomieszczeniu, oprócz siedzących na kanapie mnie, Jamesa i Colette, znajdowała się tylko ona oraz Harry Potter. Mój ojciec poszedł po sędziów tegorocznego Turnieju Trójmagicznego, obiecując, że wróci lada chwila. Czekaliśmy więc na niego.
Czułam, jak coraz bardziej pocą mi się dłonie z nerwów, a oczy robią się coraz wilgotniejsze. Wiedziałam, że francuska dyrektorka zauważyła w pewnym momencie moje łzy, ale albo wzięła je za przejaw mojego wielkiego szczęścia, albo stwierdziła, że będzie lepiej, gdy uda, że niczego nie widziała. Za to James, którego mój smutek bardzo zainteresował, wytarł w pewnej chwili jedną słoną kropelkę z mojego policzka. Momentalnie odtrąciłam jednak jego rękę, przysuwając się bliżej Colette, która siedziała cały czas z wysoko podniesionym do góry podbródkiem.
Nagle drzwi gabinetu gwałtownie się otworzyły, a do pomieszczenia wkroczył dyrektor Durmstrangu, prowadząc za sobą dwójkę mężczyzn i jedną kobietę. Momentalnie rozpoznałam w tej ostatniej potomkinię wili. Mimo że miała już swoje lata, zdecydowanie wciąż prezentowała się wspaniale, a jej urok nadal działał, gdy ta tylko tego chciała.
- Dean Thomas, Minister Magicznych Gier i Sportów oddziału głównego w Londynie – ojciec wskazał dłonią na czarnoskórego mężczyznę, który ukłonił się nisko –
Mario Popov, Minister Magicznych Gier i Sportów lokalnego oddziału Ministerstwa Magii – tym razem pokazał na mężczyznę o nieznacznie jaśniejszej karnacji – oraz Fleur Weasley, zawodniczka ostatniego Turnieju Trójmagicznego – zakończył, a wspomniana kobieta dygnęła lekko.
- Trójka tegorocznych sędziów, która oprócz nas, dyrektorów, będzie oceniała wykonane przez was zadania – uzupełniła tatę profesorka z Beauxbatons z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry. Bardzo miło mi państwa poznać. – Colette podniosła się ze swojego miejsca i ukłoniła się przed nowoprzybyłymi gośćmi. Zastanawiałam się, czy to zasady savoir vivre każą się jej tak zachować, czy dziewczyna prezentuje właśnie zwykłe podlizywanie.
- Tak, dobry wieczór. Naprawdę cieszymy się, że to państwo zasiądą w loży sędziowskiej – mruknęłam nieco sztucznie, a moja niechęć była chyba zbyt bardzo wyczuwalna w głosie, bo ojciec zganił mnie wzrokiem. James nic nie powiedział, przytaknął tylko ochoczo na moje słowa.
- Nam również jest bardzo miło – odpowiedziała niedawno przybyła kobieta ze szczerym uśmiechem nienaganną angielszczyzną.
- W każdym razie, pierwsze zadanie odbędzie się już szesnastego listopada na durmstrandzkim stadionie. Powinniście zjawić się tam punkt dziesiąta. Pod koniec następnego tygodnia zostaniecie poproszeni do jakiejś klasy na załatwienie spraw czysto organizacyjnych. I pewnie słyszycie to w kółko, ale ostatni raz wam pogratuluję! Przechodzicie już do historii, jesteście reprezentantami swoich szkół! – Znów zabrał głos ojciec, otwierając drzwi.
- To wszystko? – upewnił się James.
- Tak, to wszystko – przytaknął na jego słowa mój tata.
Człowiek, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mimo iż coś nieprzyjemnego właśnie się skończyło, zaraz może być jeszcze gorzej, a wręcz na pewno tak będzie, przestaje mieć ochotę na cokolwiek. Chce poddać się wirowi wydarzeń, pragnie całkowitego znieczulenia na wszystko, co go otacza. Niepotrzebne mu zmysły wzroku, węchu czy słuchu. Najbardziej pożądany jest wtedy święty spokój.
Nie lubiłam się nad sobą użalać, ale czasem… Czasem to głupie użalanie się nad sobą dawało mi swego rodzaju ulgę i nadzieję na lepsze. Racja, zazwyczaj zanudzałam tym użalaniem samą siebie, zastanawiając się, co już strasznego przeżyłam, a co złego mnie jeszcze czeka, ale… wskażcie mi osobę, która tak nie robi. To chyba już taka ludzka przylga, którą zaakceptowałam, choć za człowieka (mimo swojej niepełnej genetyki wili) nigdy się nie uważałam.
Spojrzałam na Colette i Jamesa, który równocześnie podnieśli się z sofy i skierowali swoje kroki do drzwi. Nie chcąc usłyszeć ponaglających mnie słów z ich lub, co gorsze, ojca strony, poderwałam się z kanapy i prędko ich dogoniłam. James przepuścił mnie w progu, więc nie wychodziłam ostatnia.
Kiedy drzwi się zamknęły, Colette zaczęła kręcić się dookoła swojej osi z zamkniętymi oczami. Jej spódnica wirowała w powietrzu.
- A nikt nie wierzył, że się dostanę! – śmiała się z radości. – Mówili mi, że wiedza książkowa nic nie znaczy w tym wypadku! – dodała.
Bo nie znaczy, Colette, pomyślałam od razu, musisz mieć po prostu sławne we Francji nazwisko. Nie wypowiedziałam swojego zdania na głos, ale byłam pewna, że mam rację, dziewczyna posiadała nawet przedrostek przed swoim nazwiskiem: „de la”. Jej ród musiał być zasłużony.
W pewnej chwili, kiedy James podszedł do mnie, a jednocześnie zbliżył się do wirującej wciąż Colette, Francuzka specjalnie źle stąpnęła i udała, że traci równowagę, a następnie upadła prosto na Pottera, który w porę ją przytrzymał. Wydawało mi się, że nie zauważył, iż dziewczyna potknęła się specjalnie, co tylko połechtało jego ego. Czuł się teraz jeszcze lepiej, bo „uratował” koleżankę przed bolesnym spotkaniem z kamienną posadzką.
- Dziękuję – uśmiechnęła się zalotnie Colette, podnosząc się zgrabnie na nogach. Przez cały ten czas wpatrywała się w oczy Jamesa.
- Nie ma za co – odpowiedział ten również z uśmiechem, wciąż trzymając jedną ze swych dłoni na jej biodrze. Zastanawiałam się, czy tylko ja widzę, jak ta sytuacja jest żenująca?
- Dobrze, więc ja już będę się zbierać. – Odwróciłam się szybko na pięcie. Zawsze mdliło mnie, gdy byłam świadkiem takich scen. Zresztą denerwowały mnie dziewczyny, które perfidnie i bardzo widocznie podrywały jakiegoś chłopaka. A kiedy jeszcze ten chłopak zarzekał się potem, że niczego ze strony tych dziewczyn nie widzi, to już w ogóle doprowadzało mnie to do białej gorączki.
Zdążyłam zrobić tylko dwa kroki, gdy usłyszałam za sobą głos Jamesa. Zdenerwowana zatrzymałam się i przygryzłam wargę.
- Mary, będziemy dziś całą noc świętować w auli. Beauxbatons i Hogwart. Może… chciałabyś przyjść? – spytał, a na twarzy Colette pojawiła się widoczna niechęć.
- Nie, dziękuję. Sam powiedziałeś: Beauxbatons i Hogwart – odpowiedziałam. Nie lubiłam takich imprez, w ciągu których każdy robił, co chciał. Jeśli już miałam się spotykać z ludźmi, to na spokojnej rozmowie w wąskim gronie osób, które choć trochę się znają.
- Ale przecież wiesz, że jesteś u nas bardzo mile widziana! – Uśmiechnął się od razu chłopak, jednak mina dziewczyny zdecydowanie zaprzeczała jego słowom. Najchętniej na złość tej przebrzydłej kreaturze, przyjęłabym zaproszenie Jamesa bez zahamowań, udając taką radość, żeby Colette wściekła się od razu na cały świat wokół. Ale ja chyba nie należałam do osób, które robiłyby coś wbrew sobie, aby porządnie wkurzyć innych, a samego siebie chwilowo ucieszyć.
- Zastanowię się jeszcze – uśmiechnęłam się do niego ciepło. – Pewnie przyjdę – skłamałam gładko, choć zazwyczaj kłamstwa tego typu nie przychodziły mi z łatwością. Zanim wydobyły się z moich ust, musiały przejść skomplikowany proces tworzenia się w środku mnie, który był widoczny przez innych od razu. Dziś poszło mi zdecydowanie nie najgorzej.
- Fajnie. – Krótki równoważnik zdania był ostatnią rzeczą, jaką usłyszałam wtedy ze strony Jamesa, bo od razu rzuciłam szybkie: „Do zobaczenia” i, nie czekając na odpowiedź ze strony Francuzki, która w końcu i tak nie miała paść, ruszyłam w stronę gabinetu ojca.
Na korytarzu mijałam przeróżnych uczniów. Oczywiście, w większości byli to chłopaki z Durmstrangu. Jedni czuli się podnieceni przez rozpoczęcie tak wielkiego turnieju – tę grupę stanowili szczególnie młodsi, tak do czwartej-piątej klasy. Naturalnie, i w tym przedziale wiekowym znajdowały się wyjątki – niektórzy chodzili rozczarowani głównie przez fakt, że to nie oni mieli tę możliwość wrzucenia choć swojego nazwiska do urny. Jednak czasem nachodziły mnie wątpliwości co do tej myśli. Zastanawiałam się, czy nie chodzą zawiedzeni, bo został wybrany zły przedstawiciel ich szkoły. Na szczęście nie miałam zbyt wiele czasu, aby się nad tym długo namyślać, bo co jakiś czas młodsi zatrzymywali mnie, aby złożyć mi gratulacje i życzyć powodzenia. Zapewniali, że będą moimi najwierniejszymi kibicami i fanami. Denerwowały mnie strasznie ich reakcje. Nawet wkurzały mnie bardziej niż fakt, że większość tych ludzi przez swój niski wzrost miała głowę na wysokości moich piersi. Okey. Jestem przewrażliwiona na swoim punkcie i wszędzie szukam problemu, także wtedy, gdy noszę szatę praktycznie bez wcięcia w dekolcie, ale… to chyba jestem ja. Taka czysta, klarowna. Bez ingerencji innych w samą mnie. Taka… posiadająca własne zdanie, mogąca pochwalić się wolnością.
Autonomią.
Otrzeźwiło mnie spotkanie z drzwiami do gabinetu, na których zawieszono tabliczkę „Dyrektor Instytutu Durmstrang – Wiktor Krum”. Wygrawerowane na niej litery skutecznie wybiły mi z głowy wszelkie przemyślenia o tym, jaka jestem, a jaka chciałabym być. Zwyczajnie, jakby ktoś mi zakazał myślenia o samej sobie, zakończyłam w swojej głowie temat, postanawiając zaczekać na ojca przed jego gabinetem i skupiając się na powrót na uczniach Durmstrangu, szczególnie tych, którzy byli zbliżeni wiekiem do mojego.
Oni nie podzielali aż tak bardzo entuzjazmu młodszych kolegów.
Miałam wrażenie, że patrzą na mnie z pogardą albo i może z pewną żałością? Za maską obojętności krył się smutek, który nazwałabym jednak jednym trafnym słowem, którego oni za nic nie wypowiedzieliby na głos: chodzi mi o rozczarowanie. Oni pragnęli, aby to ich wybrała rada pedagogiczna, mieli nadzieję, że to oni poczują się jak najszczęśliwsi ludzie na ziemi. Przez to, że widziałam, jak bardzo Albus przeżywa fakt, że nie wybrano jego na reprezentanta Hogwartu, miałam ochotę stanąć na środku tego głównego korytarza i krzyknąć jak najgłośniej potrafiłam, że bardzo chętnie zamienię się z pierwszym lepszym śmiałkiem.
- Marybeth, już jesteś? – Ojciec wyłonił się nagle zza zakrętu, przekrzywiając lekko głowę na lewą stronę.
- Tak, tak. – Nie miałam pojęcia, po co mu odpowiadałam. Wyszło to ze mnie mimowolnie, machinalnie. W końcu skoro siedziałam na kuckach oparta o ścianę obok jego gabinetu, zdecydowanie oznaczało to, że na niego czekam.
Tata podszedł do drzwi, a następnie wyjął z kieszeni szaty swoją różdżkę i wymierzył ją w zamek, by w końcu mruknąć pod nosem jakieś zaklęcie, które w miarę dobrze usłyszałam, ale które brzmiało tak dziwnie, że nie potrafiłabym nigdy go powtórzyć. Pamiętając o zasadach gentelmana, którym zapewne niezaprzeczalnie był, tylko nie miałam okazji się o tym przekonać, przepuścił mnie w drzwiach, abym weszła przodem. Bez słowa to uczyniłam, witając pomieszczenie, które widziałam jedynie dwa razy w życiu.
Gabinet ojca można uznać za zdecydowanie duży. Nawet zbyt duży, jako że w końcu dyrektorowi nie była potrzebna taka przestrzeń i tyle wolnego miejsca. Przecież nie musiał robić przysiadów, pompek, biegać dookoła biurka, skakać przez płotki i gimnastykować się w przerwach od pracy. Mimo wszystko wydzielił sobie takie miejsce, aby bez przeszkód mogły wykonywać te wszelkie ćwiczenia jednocześnie przynajmniej dwie osoby – jedna po jednej stronie biurka, druga po drugiej.
Biurko zostało ustawione w centrum gabinetu, idealnie na środku. Za nim stał bardzo wygodny fotel czarnego koloru, a przed nim dwa drewniane krzesła z ciemnymi obiciami. Na blacie ułożono starannie wszystkie niezbędne papiery, a te mniej potrzebne pochowano w szafkach lub przydatnych segregatorach, których miejsce było na regale. Regałom przydzielono miejsce na prawej ścianie i uginały się one pod natłokiem wszelakich książek (szczególnie o czarnej magii), eliksirów, rzeczy skonfiskowanych uczniom czy nawet egzemplarzy miesięcznika „Qudditch ponad życie”. Można było uznać, że takie czasopisma wyglądają mało profesjonalnie w gabinecie dyrektora szkoły, jednak jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż tata jednocześnie pełnił funkcję nauczyciela latania na miotle, gazety spokojnie nie stawały się niczym dziwnym.
W pomieszczeniu nie znajdowały się żadne rośliny, nawet parapet stał pusty. Okno było zwyczajnie „gołe”, bez firanek, zasłon czy jakichkolwiek innych dodatków. Należało jednak przyznać, że widok z niego zapierał dech w piersiach. Prowadził prosto na ośnieżone górskie tereny, które, ledwo co, ale jednak, wchodziły w obszar szkoły.
Po drugiej stronie regałów przywieszono parę zamykanych szafeczek, w których ojciec mógł trzymać ważniejsze i bardziej poufniejsze rzeczy, obok nich wisiały półki, jednak parę z nich służyło jedynie za podstawki pod kurz – nikt nigdy na nich nic nie ustawił.
W pomieszczeniu znajdowały się również drugie drzwi, nieco mniejsze i wykonane z nowszego drewna. Prowadziły one do sypialni mojego ojca, lecz nie miałam jeszcze okazji się w niej znaleźć. Podejrzewałam również, że jedyną osobą, która miała możliwość zobaczenia wystroju tego pomieszczenia, był tylko i wyłącznie mój tato. Czasami interesowało mnie, jak tam mieszka i czy sypialnię można zaliczyć do pokojów o dużych rozmiarach. Jednak potem dochodziłam do wniosku, że wiedza ta jest dla mnie zupełnie bezużyteczna i zbędna.
Idąc po drewnianej podłodze, dotarłam do dwóch krzeseł, a następnie wybrałam to po lewej i usiadłam na nim. Po chwili i tata zamknął drzwi od swojego gabinetu i zajął miejsce naprzeciwko mnie, rozsiadając się w swoim fotelu. Wlepił we mnie wzrok i milczał.
Zaraz się dowiem, jakim cudem jestem tym cholernym reprezentantem, pomyślałam, choć nie wiedziałam, czy chcę, aby ojciec poruszał ten temat. Jak dla mnie mógł go sobie przemilczeć, nie miałam z tym żadnego problemu. Po prostu wiedziałam, że jeśli już zacznie o tym mówić, nie zostawi na mnie suchej nitki za to, że nie znalazł mojego zgłoszenia w urnie.
- Gratuluję…
- Dziękuję – odpowiedziałam wręcz natychmiast, próbując zachowywać się tak grzecznie, jak najlepiej potrafiłam. Dla mnie ojciec nie był aż tak bliski, abym mogła zachowywać w jego towarzystwie zupełną swobodę. Uważałam na każde swoje słowo, każdy ruch, każdy najmniejszy gest.
- … głupoty – skończył tata, wciąż lustrując mnie wzrokiem. Zrobiłam zdziwioną minę.
- Nie rozumiem – przyznałam się od razu, nie udając. Mężczyzna westchnął i otworzył szufladę w swoim biurku.
- Może cukierka, Marybeth…? – Zrobił w tym momencie taką pauzę, że byłam wręcz pewna, iż skończył na tym pytanie.
- Nie, dziękuję – przełknęłam głośno ślinę, prosząc w myślach, aby jak najszybciej przeszedł do sedna i skończył tę rozmowę.
- … na pocieszenie i otarcie łez? – Znów dodał tata. Spuściłam głowę, a on kontynuował: - Nauczyciele nie patrzyli, kto się zgłosił. Wgląd do urny miałem tylko ja. Miałem przejrzeć zgłoszenia i wypisać wszystkich kandydatów, a następnie przedstawić ich całej radzie. To nie problem dopisać kogoś, Marybeth – mówił powoli, cedząc słowa. Od parsknięcia śmiechem powstrzymał mnie tylko strach. Zrobiłam źle. Należało od razu się zapisać na jakiejś durnej, małej karteczce i pokazać ojcu, że chce się to wszystko załatwić po dobroci. Przecież i tak wiadomym było, że on zawsze potrafi postawić na swoim. Dlaczego tym razem zwątpiłam w jego umiejętności?
- Przepraszam – szepnęłam tylko cicho. Strasznie pociły mi się ręce. Zdenerwowałam się, przez co nie potrafiłam opanować drżenia dłoni.
- Nic się nie stało – odpowiedział wręcz od razu ojciec. Zaskoczona podniosłam wreszcie wzrok na jego twarz, choć tricki nerwowe nie ustawały. „Jak to?”, pytały zapewne moje oczy. – Po prostu wiem teraz, że masz gdzieś moje zdanie – w tym momencie wstał z fotela – masz gdzieś, ile dla ciebie w życiu poświęciłem! Wiesz, kim bym teraz był, gdyby nie ty?! Uwierz mi, że żyję na tym świecie dłużej od ciebie, wiem, co jest dla ciebie dobre. Taka szansa już nigdy więcej się nie powtórzy! Jeśli o coś ciebie proszę, to znaczy, że chcę twojego dobra. Nie robię tego dla swojej własnej zachcianki! Jesteś moją córką, do cholery! Zależy mi, żebyś miała jak najlepiej! – Zdecydowanie podniósł głos. W moich oczach stanęły łzy. Nie wychodzi ci to, tylko tyle przemknęło przez moje myśli, zajebiście ci to nie wychodzi, tato.
Wiedziałam, że mój ojciec chce, abym osiągnęła w życiu więcej niż on. Zawsze tak tłumaczyłam sobie jego zachowania. Ale nigdy nie myślałam, że on rzeczywiście sądzi, że to, co robi, wyjdzie z korzyścią dla mnie.
Ojciec z powrotem usiadł, jakby sobie nagle nie mógł przypomnieć, dlaczego w ogóle stoi. Odczekał chwilę, tym razem nie patrząc na mnie ani trochę, aż w końcu odezwał się:
- Kiedyś to docenisz, Marybeth. Mam nadzieję.
- Mieliśmy ustalić zajęcia – przypomniałam od razu przez łzy. Nie miałam czego doceniać, kiedy to miało w końcu do niego dotrzeć?
- Poniedziałek o osiemnastej i sobota o dwudziestej? – rzucił w odpowiedzi ojciec, próbując uspokoić zarówno ton swojego głosu, jak i siebie samego.
- Pasuje – odpowiedziałam, nie zastanawiając się, czy rzeczywiście nie chodzę już wtedy na jakieś dodatkowe koła albo czy o tej porze zazwyczaj nie umawiam się na treningi quidditcha. Nie słuchałam nawet o jakich dniach tygodnia i godzinach mówi. Gdyby zaproponował niedzielę na szóstą rano albo poniedziałek na dziewiątą, również bym się zgodziła. Chciałam wyjść  stamtąd jak  najprędzej.
- Cieszę się. Więc… w sumie to wszystko. Powiem ci o szczegółach pierwszego zadania, kiedy tylko o czymkolwiek się dowiem. Niestety, chcą znacznie oddalić mnie i Pottera od przygotowania Turnieju. Praktycznie zupełnie chcą nas wyprosić z grona organizatorów, zostalibyśmy tylko sędziami, choć już to ministerstwo uważa za niesprawiedliwość.
- Nie chcę znać żadnych szczegółów – odpowiedziałam, podnosząc się z krzesła. Cały czas byłam zszokowana wszystkim, co powiedział mi ojciec. Miałam serdecznie dość każdej chwili spędzonej dziś w jego gabinecie. – Mogę już wyjść? – spytałam dla pewności. Nawet w takim stanie mój lęk nie odważyłby się opuścić gabinetu bez zapytania. A już w ogóle o trzaśnięciu drzwiami mogłam pomarzyć.
- Proszę. Jeśli tylko będę coś wiedział, dam ci znać. Widzimy się w poniedziałek – oznajmił, jak gdyby był głuchy jak pień na moje odpowiedzi. Zignorowałam go tak, jak on zignorował przed chwilą mnie i zwyczajnie odwróciłam się na pięcie, aby wymaszerować z pomieszczenia, w którym przed momentem rozmawialiśmy. Pamiętałam o spokojnym zamknięciu drzwi, choć z oczu wylewały mi się już tak łzy, jak z naczynia o zbyt małej objętości. Miałam wrażenie, że wypłakałam już się w życiu na tyle, że powinno mi to wystarczyć do końca moich dni.
Nie wiedziałam, że pierwszy raz ojciec żałował, że powiedział zbyt dużo. Nie miałam pojęcia, że pluł sobie w brodę, iż w swoją wypowiedź wplótł Wiesz, kim bym teraz był, gdyby nie ty?!, bo to utwierdziło go tylko w przekonaniu, że tak naprawdę ma do mnie pretensje o to, że musi mnie wychowywać. Wcześniej bezgranicznie uważał, że nie ma problemu z faktem, iż zakończył dla mnie swoją karierę sportową i że wydaje się to dla niego naturalne.
Jednak to, że człowiek zrozumie w końcu swoje postępowanie, nie musi zapowiadać zmian. Wręcz przeciwnie.
~*~

Rozdział z dedykacją dla Megannowej ;* Cieszę się, że powróciłaś do świata blogów, kochana.
Rozdział raczej typowo przejściowy, praktycznie nic się w nim nie dzieje. Następny najprawdopodobniej wrzucę już za tydzień, bo z tym długo zwlekałam i tak na dobrą sprawę, to go nie lubię, o. A poinformuję o nim jutro, bo dziś już mi się oczy kleją.

56 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo mi się podobał. Nareszcie się doczekałam!! :P Byłam pewna, że to Marybeth się wydrze na Wiktora, a nie na odwrót. Może i Krum chce dobra córki, lecz nie okazuje jej tego w należyty sposób. No cóż... Też sądzę, że to trochę niesprawiedliwe by ojcowie oceniali swoje dzieci, ale zobaczymy jak to będzien. Gr...Ale ta Colette działa mi na nerwy taka słodka podlizucha, a James jeszcze się zaciesza, choć wie, że potknęła się specjlanie. Zobaczymy które będzie miała miesjce w Turnieju. Mam nadzieję, że Marybeth ją pokona, w ogóle ma nadzieję, że wygra, bo na to najbardziej zasługuję. Szkoda, że nie było w tej notce mojego kochanego Albusa <333 Ale cóż i tak był świetny. Szkoda, że Wiktor nie wzrusyzł się na łzy córki. Mam nadzieję,że ich relację się poprawią. Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ostatecznym rozrachunku Ministerstwa zabronią Harry'emu i Wiktorowi oceniać poczynania zawodników ;) Mężczyźni nie będą mogli przyznawać swoim pociechom punktów. Ale tę sprawę poruszy jeszcze Prorok Codzienny ^ ^
      hah, ja potem polubiłam Colette <3 Jest taką słodką idiotką, że aż przyjemnie się o niej pisze ;D Ale od razu mówię, żeby jej nie lekceważyć. Wydaje się... jaka się wydaje, ale jest zdecydowanie najlepszą uczennicą Beauxbatons i jest naprawdę godnym zawodnikiem Turnieju, choć wielu jej właśnie przez wygląd i zachowanie nie docenia ^ ^
      Całuję i dziękuję za odwiedziny! ;*
      Leszczyna

      Usuń
  2. Ja mówiłam, że Krum jest gburem? To za ładne określenie jak dla niego. No tak mnie zdenerwował, że nawet sonie nie wyobrażasz! No co za debil! Wrrrr! Ciśnienie mi się podniosło. Jak można takie rzeczy powiedzieć swojemu dziecku? Jak można uważać, że robi się dobrze dla dziecka, jeżeli ono tego nie chce i naraża na niebezpieczeństwo? Eh, dobra, spokój.

    Tak, prosiłabym Cię już o nieinformowanie o nowych rozdziałach, bo dodałam Cię do ulubionych ;) Jeżeli bardzo chcesz to nadal mogę Cie informować o nowych notkach, ale na gg lub email. Chyba, że zgadzasz się na zaśmiecanie swojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okey, spoko ;) Wiesz co, ostatnio dużo osób przerzuca się na tą akcję i stwierdziłam, że w następnej notce ja również napiszę, że odstępuję od informowania (chyba że ktoś wybitnie będzie tego chciał ^ ^). Trochę dużo czasu na to schodzi, a skoro blogspot chce ułatwić nam życie, to czemu nie, skorzystam ;3
      Mimo wszystko prosiłabym, abyś Ty mnie na blogu informowała. Jak już mówiłam - mnie jest tak łatwiej, bo zazwyczaj nie czytam notek od razu, a dopiero w weekendy xD
      Dzięki za wizytę, komentarz i opinię ;)
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
    2. Nie m sprawy, mogę nadal cię informować ;)
      chodzi właśnie bardziej o to, żeby informować osoby, które naprawdę tego chcą, a nie stracić czas na kogoś kto tego do końca nie potrzebuje ;)

      Usuń
    3. Spoko, ja mimo wszystko tego potrzebuję, choć ostatnio coraz częściej zastanawiam się, co by was, autorów, informowaniem mnie nie trudzić, gdyż sama chcę zrezygnować już zupełnie z informowania.
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  3. Hej, hej i czołem^^
    Nie myśl sobie, że jestem w dobrym humorze. Po przeczytaniu tej notki, jak widzę na mieście jakichś osiłków z tępą bródką, mam ochotę się na nich rzucić, bo przypominają mi Kruma... Tak wiem, normalna jestem.
    Na początku, gdy zobaczyłam twoją odpowiedź na mój komentarz poprzedni, zupełnie nie widziałam o co chodzi z tym, że wkrótce będą się do siebie kleić. A teraz mi wprost z ust to wyjęłaś. Tak, Mary ma rację, toż to żenujące, jak Colette "podrywa", "zarywa" itde do Jamesa. Aż się we mnie gotuje jak o tym czytam. A ja myślałam, że jak kiedyś zacznę prowadzić bloga o dzieciństwie Toma Riddle'a to będę go wręcz nienawidzić bardziej niż cokolwiek. Jednak się myliłam, jak nadarzy się okazja, Jamesa, Colette i Kruma zepchnę do wulkanu. No.
    Krum przypomina mi moje wujka, który dopiero co wrócił z wojny w Afganistanie i jsk go moja kuzynka, jego córka chciała przytulić to ją odepchnął i nie zważał na jej łzy. A po co? Dupek... Hhehe:O
    No nic, ja i tak czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, bo obiecałaś mi, że 10 będzie Albus:P
    Życzę dużo, dużo weny:*

    Eileen:*

    PS. Dean Thomas ministrem magii? Matko kochana, jak tu się pozmieniało,*rozgląda się naokoło* [powinnam się chyba leczyć na głowę.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niee! Dean nie jest ministrem magii ;D Jest tylko szefem departamentu dotyczącego magicznych gier i sportów ;D Dean zawsze uwielbiał quidditcha, ale nie był w nim jakoś szczególnie dobry, jak to stwierdziła Rowling. Dlatego idealnie pasował mi na to stanowisko ;D
      Hah, teraz już w większości rozdziałach będzie Albus. Serio tak strasznie go polubiłaś? ;D Ja tam wolę Scorpiusa, który już niedługo się pojawi w pełnej okazałości ^ ^
      aaaaa! Twój wujek był w Afganistanie! Jeny, ale super ;D Wiesz, że ja też strasznie bym chciała ;D Z tym że wojska z Afganistanu polskie wycofują do 2016 bodajże ;D Ale zawsze zostają inne kraje ^ ^
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
  4. Mam wrażenie, że Wiktor sam nie do końca wierzy w to, co mówi. I pewnie żałuje. A może to ja mam po prostu dużą tendencję do usprawiedliwiania wszystkich naokoło?
    Zdziwiło mnie, że Marybeth nigdy nie była w sypialni ojca. Wiadomo, ten pokój to jednak najbardziej prywatny pokój dla każdego, ale... myślę, że w ten sposób pokazałaś, jak naprawdę są od siebie daleko.
    Myślę o tym Turnieju i dochodzę do wniosku, że ma wiele luk i że jest kompletną głupotą. Nie dość, że wszyscy naokoło wiedzą, kto tam się dostanie, to jeszcze rodzice uczestników są organizatorami/jury, co jest dla mnie kompletną paranoją.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Wiktor rzeczywiście potem żałuje, bo tak naprawdę nie radzi sobie z wychowaniem Mary i, niestety, nigdy sobie nie radził.
      Dokładnie, Turniej ma wiele luk, ale będą one się bardziej malować podczas zadań, czego Prorok nie omieszka zmieszać (zresztą prawidłowo!) z błotem. A Krum i Potter ostatecznie nie będą ani organizatorami ani nie zasidą w jury - zostaną odsunięci od sprawy.
      Dziękuję za wizytę, komentarz i opinię!
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  5. Co za idiota z tego Kruma. Ale on mnie wkurzył. Bym go tam normalnie zdzielił po tym pysku. Wrr. Jak on może uważać, że uczestniczenie w tak niebezpiecznym turnieju może być dla dobra Mary. Co za bełkot.
    Powinna pójść na tą imprezę, żeby się trochę odmóżdżyć. W tej sytuacji dobrze by jej to zrobiło.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wizytę, opinię i komentarz ;*
      Krum ma swój świat i swoje kredki. Muszę się niedługo zabrać za pisanie jego historii, czyli co działo się u niego po Turnieju Trójmagicznym w latach jego młodości, a potem chciałabym to zgrabnie wpleść w ciąg tego opowiadania ^ ^
      Mary ostatecznie pójdzie na tę imprezę, choć nie z własnej woli ;3
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  6. Krum. Ej, nie wiem czemu, ale przypomniała mi się piosenka Freda i George'a w filmie "HP i Czara Ognia":
    "Krum, ja cię kocham.
    Do ciebie szlocham
    wciąż o tobie śnię
    Nawet gdy jeszcze nie śpię" ;D
    Kruma nadal nie cierpię. A mdło mi się robi teraz na widok Jamesa i Colette. Mary! Masz wygrać ten Turniej, rozumiesz?! Ja wyzionę ducha, gdy okaże się, że ta słodka idiotka lub idiota wygra. ;[
    A tak poza tym: Dean i Fleur. Znajome twarze ;D U Deana się trochę pozmieniało. Jakim cudem został Ministrem? o.O

    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! Nie kojarzyłam tej piosenki! A teraz wrzucę ją do opowiadania ;D W końcu wymyślił to George, którego syn, Fred, jest teraz w Durmstrangu, i którego przyjacielem jest James, który podkochuje się w Marybeth! ;D Wiem, łańcuszek dość spory, ale tyle wystarczy, żeby James śpiewał to na korytarzach i wkurzał tym nie tylko Mary, ale i Wiktora ^ ^
      Więc jeszcze raz dzięki ;*
      Dean est tylko szefem departamentu dotyczącego magicznych gier i sportów ;D Dean zawsze uwielbiał quidditcha, ale nie był w nim jakoś szczególnie dobry, jak to stwierdziła Rowling. Dlatego idealnie pasował mi na to stanowisko ;D Poza tym, wiesz, że ja lubię znajome twarze niż wymyślać nowych bohaterów w ff. Wolę, jak już ich znacie. Dlatego do Hogwartu przybyli James, Albus, Rose, Lily, Fred czy Scorpius. A Mary jest córką Kruma ;D
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
    2. Hahahaha ;D (Uśmiecham się do ekranu, mama na mnie dziwnie patrzy o.O) Nie ma za co ;D Już sobie wyobrażam minę Mary, gdy James wyskakuje na środek korytarza i to śpiewa...;D A mina Colette! -bezcenne!!! A Wiktora. Ale będzie wściekły... Jestem z siebie dumna. ^^ Czekam z niecierpliwością na ten rozdział!
      Wiem, wiem. Po prostu nie chciało mi się pisać tej całej nazwy: "Minister Magicznych Gier i Sportów". To też wiem. I też wolę, jak znam bohaterów ;) Pojawiają się twarze, które sobie już dawno wyobraziłam.

      Mogę się pochwalić? Wiem, że mogę! Mam małego pieska ♥
      Buziak ;*

      Usuń
    3. Aaaaaaaa, piesek! I bardzo dobrze, że się pochwaliłaś ;D A skąd go masz, jeśli można spytać? Ze schroniska? I jaka rasa? I jak go nazwałaś?
      Jeny, ja wariuję jak słyszę "mały piesek/kotek" <3
      hah, ja też już się nie mogę doczekać tego rozdziału, ale nie wiem, jak szybko to będzie. Pewnie dopiero po pierwszym zadaniu, bo na razie mam opisane wszystko do pierwszego zadania ^ ^
      Całuję,
      Leszczyna <3

      Usuń
    4. Skąd go mam? Tata z pracy przywiózł ;) Był trochę zaniedbany, więc mamy z nim problemy... Będziemy musieli pojechać do weterynarza. Rasa. To jest trudne pytanie. Właściwie nie wiadomo, bo ojciec jest nieznany ;D Ale matka jest takim jakby mieszańcem jamnika z czymś. Wiem tyle, że będzie niewielki. I imienia jeszcze nie ma! No nie wiem jak ho nazwać. Może Olek lub Jackie lub Alex lub nie wiem xd
      A za ile notek będzie pierwsze zadanie?

      Buziak ;*

      Usuń
    5. Ja własnie lubię duże psy - najbardziej dobermany, ale owczarkami chorwackimi też nie pogardzę ;) Jednak mimo wszystko jestem oddaną fanką kotów - szczególnie syjamskich (niestety, rodzice nie chcieli się na takiego zgodzić) i rosyjskich (takiego mam xD).
      Pierwsze zadanie będzie bodajże w 18 rozdziale -,-
      Alex najlepiej! ;)
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
  7. Coraz to bardziej nienawidzę Kruma. Choć zachodzę w głowę, czy mogę jeszcze mocniej go nie nienawidzić, skoro od początku moim zdaniem zaliczał się do kategorii "Tyran Roku". Ach, żałuje Mary, że trafiła na takiego ojca. Jak on mógł powiedzieć jej tak straszne słowa? Powinien najpierw pomyśleć, zanim coś głupiego powie. Mery teraz będzie to jeszcze bardziej przezywać, bo dojdzie do wniosku, że jej rodzony ojciec jej nie kocha i że jest tylko dla niego kłopotem. Ach, żal, po prostu żal dziewczyny:(

    Chciałabym Ci powiedzieć, że już nie musisz mnie informować o nowych notkach. Obserwuję Twojego bloga, więc nie przegapię żadnej notki;) Oszczędzę także Twój czas na to powiadamianie;)

    Pozdrawiam serdecznie:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba już po następnej notce zrezygnuję z informowania ;D I tak już dużo ludzi tego nie chcę ;D Tym samym zaoszczędzę rzeczywiście swój czas ^ ^
      W sumie Mary już od dawna zdawała sobie sprawę z tego, że jest dla ojca tylko ciężarem, teraz tylko mężczyzna utwierdził ją w tym przekonaniu.
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
  8. Rozdział mi się podobał ^^. Może nie działo się wiele, ale takie przejściowe rozdziały też są potrzebne. Pozwalają lepiej zrozumieć Mary, która bądź co bądź jest bardzo interesującą postacią, poza tym lubię fragmenty o przeżyciach wewnętrznych, emocjach, rozterkach itd. Wszak nie samą wartką akcją się żyje, choć nie pogniewałabym się o jakieś mroczne wydarzenia ^^.
    Było dużo opisów, w tym wspomnianych już przeze mnie opisów emocji, za co muszę cię pochwalić ;). Dobrze oddajesz to, co czuje Marybeth, to z pewnością nie jest dla niej łatwe. Ona chciałaby bardziej móc decydować o sobie, być po prostu sobą, a tu została na upartego upchnięta do tego turnieju, który nawet niespecjalnie ją kręci, i chętnie zamieniłaby się z tymi, którzy tak bardzo zazdroszczą jej tego, że została wybrana... W sumie nie dziwię im się, gdyż tu ewidentnie widać, że zaważył fakt, że jest ona córką Kruma. Pewnie podobnie było w przypadku Jamesa, choć tamten niewątpliwie chciał brać udział. Ogólnie, nieciekawe towarzystwo ma w tym turnieju, gdyż ta Colette jawi mi się jako taka pusta pindzia.
    Za to ojciec zachował się wobec niej jak jakiś ostatni buc. Ma gdzieś jej uczucia, liczy się dla niego bardziej opinia innych, chce, żeby dziewczyna osiągnęła to, co jemu się nie udało, może też chce jeszcze bardziej rozsławić się poprzez nią. Może to dobrze, ze chce dla córki, aby coś osiągnęła, ale powinien bardziej liczyć się z jej zdaniem i nie narzucać jej wszystkiego z góry, oraz nie wypominać, że musi ją wychowywać, bo to było po prostu chamskie. Poza tym przykry jest sam fakt, jak oni się do siebie odnoszą, nie jak ojciec z córką.
    Czekam na next ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, cały czas myślę o tych mrocznych wydarzeniach dla Ciebie... Ewentualnie takie mogą znaleźć się w zadaniach, bo nigdzie indziej takich nie planuję ;D Postaram się stworzyć jak najbardziej mroczną atmosferę zadań specjalnie dla Ciebie normalnie. Zobaczę tylko, jak mi to wyjdzie ^ ^
      Najlepsze jest to, że Mary na dobrą sprawę jest już pełnoletnia i mogłaby równie dobrze spakować swoje manatki i wynieść się bez zbędnych ceregieli z Durmstrangu. Ale wiadomo... nie zrobi tego...
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
    2. O tak, mroczne sceny to jest to, co lubię *,*.
      Choć niestety opowiadania o młodym pokoleniu rzadko kiedy są krwawe, dlatego bardzo rzadko takowe czytuję ;). Jak był Voldek to było fajnie, dużo się działo, dlatego mam taki sentyment do czasów Huncwotów i Harry'ego ;).
      Nie mniej jednak mimo, iż piszesz o młodym pokoleniu, którego tak się wystrzegam, lubię twój styl, wiesz? Ciekawie piszesz, choć w "dowieść-niewinności" miałaś tendencję do nadmiernego uwspółcześniania i uniemagiczniania (czy wgl jest takie słowo?) postaci. Wiem, że ja, autorka bardzo mugolskiej i nowoczesnej Evelyn teraz jestem hipokrytką, no ale jak w ff HP czytam o mugolskim alkoholu, papierosach itd. to niemal dostaję drgawek ;).
      W sumie, to myślę sobie, że Mary mimo wszystko jest przywiązana do Durmstrangu i do ojca, mimo, że spotyka się z takim chłodnym traktowaniem.

      Usuń
    3. Tak, oglądałaś może "Skazani na Shawsheng"? Tam był przykład takiego mężczyzny, który był przyzwyczajony do więzienia i nie chciał z niego wychodzić. Można powiedzieć, że coś podobnego dzieje się i będzie się działo z Mary.
      W sumie mi mugolski alkohol i papierosy nie przeszkadzają, co zresztą widać po moich opowiadaniach, ale sama widzę z perspektywy czasu, jak zwaliłam Dowieść Niewinności, więc dużo mi nie musisz o tym mówić ;)
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
  9. Cieszę się, że większość rozdziału jest poświęcona na konwersację Mary-Krum. Byłam jej ciekawa ;)
    Te dokończenia zdań Wiktora na serio były złośliwe. On cały jest strasznie nieczuły, jak można tak traktować córkę, gdy ona siedzi przed tobą i płacze z twojego powodu? Biedna, biedna Mary- znów jest marionetką. I jeszcze on ma swoje chore poglądy, że Mary nie liczy się z jego zdaniem i że robi wszystko dla jej dobra. To ostatnie mnie zastanawia. Może on na serio ma coś z psychiką i wierzy, że działa dla korzyści córki?
    James i Collete - są siebie warci. Mam nadzieję, że on w takim razie odczepi się od Mary ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam ostatnio wrażenie, że za dużo Kruma w tych moich notkach. Mam go już dość, a, niestety, pcha mi się do każdego rozdziału. Nie chcę was tym zanudzić, ale, kurde, jest jedną z najważniejszych postaci i jakoś sam tak często wychodzi ;D To nie moja wina! xD
      On naprawdę myśli, że robi dobrze, a Mary tego nie docenia.
      Hah, nie, James będzie w stosunku do Mary coraz bardziej nachalny, o ile to możliwe ;D
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
  10. Witaj. Po pierwsze chciałam Cię bardzo przeprosić za zaniedbanie Twojego bloga, jednak i na moim panowała twórcza pauza.
    Co do treści notki:
    Bardzo spodobał mi się ten rozdział. Niezwykle dobra okazała się rozmowa pomiędzy Krumem, a Marybeth. Kurczę, jak ja go nie znoszę, co za typ. W sumie to jednak zastanawiam się nad jego zdrowiem psychicznym. Może rzeczywiście jest na tyle walnięty, by sądzić, że postępuje jak kochający ojciec? Hm... to by było naprawdę dziwne.

    Podsmuowując, rozdział bardzo mi się podoba i nie mogę się doczekać co dalej jeszcze się wydarzy. Nie masz racji, mówiąc, że mało się w nim dzieje, ponieważ tak pięknie malujesz słowem, iż nawet rozmowa głuchych byłaby w Twoim wykonaniu ciekawa ^^

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy ;) Ja ostatnio również zaniedbywałam blogsferę, łącznie z moim blogiem. Teraz już się chyba z tego podniosłam, ale było naprawdę ciężko. Trzymam kciuki, aby Tobie również się to udało! ;*
      Jeny, dziękuję za tyle miłych słów! Naprawdę takie komplementy aż karzą mi pisać dalej! I nieważne, że miałam się w ten weekend nauczyć całego podręcznika od historii ;D Cały weekend poświęciłam temu blogowi, dzięki takim ludziom jak Ty, którzy mówią mi tak miłe rzeczy i utwierdzają mnie w przekonaniu, żebym pisała dalej. Dziękuję jeszcze raz ;*
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  11. Bardzo dziękuję za dedykację, kochana :*
    Jeju, jak mi żal Mary. Najchętniej to bym ją przytuliła. Nie dość, że nie może robić tego co chce, to musi robić to czego nie chce, no i jest z tym wszystkim całkiem sama. Nie ma do kogo się zwrócić ze swoimi problemami, żeby tak po prostu się wyżalić i wygadać. To przecież tak pomaga. Na pewno też boli ją jej więź z ojcem a może raczej jej brak. Niby ojciec a tak właściwie jej nie zna, nie chce poznać. Zrobił dziecko i teraz wielką łaskę robi, że ją wychowuje, palant jeden. Przepraszam, ale mam ochotę go w tym momencie rozszarpać. Uh. Podniosło mi się ciśnienie.
    Ale dobrze, grasz na emocjach. Wychodzi Ci to :)
    Miło mi też, że pojawiła się Fleur. Coś ją polubiłam ostatnio.
    Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dzięki ^^
    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co ;* Naprawdę cieszę się, że wróciłaś i mam nadzieję, że zostaniesz na jak najdłużej ;)
      Masz rację. Na szczęście Mary ma teraz blisko siebie Albusa, co zdecydowanie jej ułatwia życie. Wcześniej oczywiście mówiła o najważniejszych swoich sprawach Kurtowi, ale od kiedy ten wypaplał jej tajemnicę chłopakom, ona zwyczajnie mu nie wybaczyła.
      Hah, mam to granie na emocjach potraktować jako komplement? Jeśli tak to dziękuję <3
      Ja też polubiłam Fleur ;D
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  12. Na Kompanii Ocenowej z numerem 204 pojawiła się ocena Cmentarza. Zapraszam serdecznie i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, przyznam szczerze, że zupełnie nie spodziewałam się tak szybkiej oceny, ponieważ widziałam ostatnio, że jestem dopiero czwarta w Twojej kolejce, od kiedy odszedł Kropek.
      Dziękuję za ocenę i już biegnę się z nią zapoznać i ją skomentować ^ ^
      Ściskam,
      Leszczyna

      Usuń
  13. Cieszę się, że znów wróciłaś z kolejnym rozdziałem!
    O tym nie mam zbyt wiele do powiedzenia: mimo tego, że nic znaczącego się nie działo, podobał mi się. Mary nie ma łatwego życia, a Krum jest strasznym kretynem i czasami mam wrażenie, że to on nie zasługuje na taką córkę, bo przecież pomiędzy "mam dziecko" a "jestem ojcem" jest gigantyczna przepaść! Coś jak pomiędzy "mam prawo jazdy" a "jestem kierowcą" choć to może mało trafne porównanie.
    Mimo wszystko lubię w tym opowiadaniu Jamesa i trochę żałuję, że Mary tak go odtrąca. Widać, że Albus jest jej bliższy, ale mimo wszystko...
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę się wziąć za siebie, bo się ostatnio leniwa zrobiłam, jeśli chodzi o pisanie ;D Miałam teraz szlaban, więc dużo okazji, żeby wziąć kartkę i bez rozpraszania ze strony facebooka czy gg napisać coś, a mi się zwyczajnie nie chciało! ;D
      O, właśnie bardzo fajne porównanie ;d I wydaje mi się, że idealnie pasuje w tej sytuacji.
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  14. Krum to ma jednak niewyparzony jęzor. Coś jak Hagrid, tylko gorzej, bo Wiktor rani swymi słowami innych. Nie dość, że zmusił Mary do wzięcia udziału w Turnieju, to teraz jeszcze wiesza na niej psy o to, że musi ją wychowywać. Widać, jakie Marybeth ma słabe relacje z ojcem. Jeśli w jego gabinecie była dopiero trzeci raz, a w sypialni w ogóle, to między nimi musi być naprawdę słabo. ;/
    Mam ochotę walnąć w tą Colette niewybaczalnym :D Nienawidzę takich dziewczyn, aż mnie szlag trafia, jak takie coś widzę. Ja byłabym wredniejsza od Mary i na złość tej Francuzce poszłabym świętować razem z nimi :)

    Ściskam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, są dwa rodzaje niewyparzonego jęzora - takiego, jaki posiadał Hagrid, i takiego, jakiego właścicielem jest Krum.
      hah, Mary pójdzie do auli ;D Tzn. jakoś szczególnie świętować nie będzie (poza tym, muszę pochwalić Huncowtów i resztę Hogwartczyków - jest to impreza bezalkoholowa xD Bo Dowieść Niewinności mam dość tych alkoholowych xD Na nich zawsze działo się coś nieszczęśliwego ^ ^), ale przynajmniej pogada sobie dziewczyna z Albusem ^ ^
      hah, wiesz, że ja polubiłam Colette? Jest taką słodką idiotką <3
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  15. Skoro to Krum spisywał chętnych do Turnieju, to można było się spodziewać, że Mary nie ma żadnych szans na wymiganie się od tego. Zresztą to, że robi to dla jej dobra, to dla mnie żadne wyśnienie. Ona może po prostu nie czuć się na siłach. W końcu nie każdy potrafi radzić sobie ze stresem, adrenaliną i logicznym myśleniem w krytycznych wypadkach.
    Ogólna organizacja Turnieju to jakaś wielka porażka. Chociaż podobało mi się, że dodatkowi sędziowie pochodzą z każdego kraju, jedynie dziwne, że na miejscy szefa Departamentu Gier i Sportów z Francji pojawiła się Fleur, która mimo wszystko związana jest już z Anglią. Dziwne tylko, że z organizacji nie chcą wykluczyć poza Harrym i Wiktorem jeszcze dyrektorki Beauxbatons. W końcu ona też może wszystko wyklepać swojej podopiecznej.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie cała trójka dyrektorów zostanie oddalona od organizacji - to był błąd poprzedniego Turnieju, kiedy to zawodnicy znali swoje zadani przez dyrekcje (głównie). Mimo że organizacja tego turnieju to porażka, jak już zauważyłaś, nie chce się popełniać błędów już popełnionych, jakby organizatorzy wzięli sobie za punkt popełnić swoje własne, dotąd przez nikogo nie zrobione...
      Jeny, czasem odpisując na komentarze, nie czuję się, jakbym pisała tę historię, tylko jakbym po prostu żyła z tymi bohaterami i własnie wyjaśniała Ci coś, co u nich zaobserwowałam ;D Już źle ze mną i z moją psychiką ;)
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  16. Po tym rozdziale odczuwam niechęć do wszystkich bohaterów. No z wyjątkiem Mary i Albusa, oczywiście. Każdy mnie w jakiś sposób zdenerwował. Colette jest wybitnie głupia. Ciekawa jestem, jak szybko ją coś poturbuje w tym turnieju. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby Mary poszła na tą imprezę, w celu wyprowadzenia Colette z równowagi ^^
    Okropnie szkoda mi Mary. Jej sytuacja przypomina mi trochę sytuację Harry'ego: bierze udział w turnieju wbrew swojej woli, część jej kibicuje, część jej nienawidzi. No i watro dodać, że w to wszystko wpakował ją jej ojciec, który sądzi, że to "dla jej dobra".
    Krum mnie po prostu osłabia. Jak można takie rzeczy mówić swojemu dziecku? Sposób w jaki rozmawia z Mary doprowadza mnie do wściekłości. Naprawdę szkoda, że Mary nie ma dość odwagi, żeby mu się otwarcie przeciwstawić. Przydałoby mu się takie otrzeźwienie, "nie" rzucone prosto w twarz.
    Faktycznie, niewiele się dzieje, ale nie można wszędzie ładować akcji. Takie przejściówki też się przyjadą.
    Pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeny, ja uwielbiam Colette <3 Własnie za to, że jest taką słodką idiotką ;D Nie wiem czemu, ale lubię takie osoby w opowiadaniach i książkach - w życiu osobistym chyba jednak raczej nie xD
      Dziękuję za opinię, wizytę i komentarz!
      Całuję,
      Leszczyna ;*

      Usuń
  17. Cześć! Szukasz szablonu na bloga? Chciałbyś/Chciałabyś, żeby wyglądał inaczej? Pomożemy Ci!
    kolorowe-szabony.blogspot.com
    Tam możesz zamówić coś dla siebie! Nie czekaj! Zamów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spamownik nie gryzie :/ Nie postawiłam psów przed jego wejściem, ale chyba zatrudnię je do ścigania namolnych spamowiczów :/

      Usuń
  18. Znalazłam Twojego bloga przeglądając jakąś ocenialnię i stwierdziłam, iż mimo że nie przepadam za fanficami, poczytam sobie. No i przyznam, że mnie mnie zawiodłaś. :D Bardzo sympatyczne postaci, ciekawie zarysowana fabuła, ale, przede wszystkim, rewelacyjny pomysł jej osadzenia. Niby to całe "19 lat później" już było, ale nie w Bułgarii i nie z takim wykorzystaniem postaci kanonicznych. I tutaj mam takich kilka uwag. Po pierwsze, nie pasowało mi zupełnie to, jak Krum mówił o Harry'm. Tak mógłby o nim gadać Malfoy, ale Wiktor przecież znał go osobiście, lubił i dobrze się dogadywali. Po drugie, sam Harry jako dyrektor Hogwartu. U Rowling skończył jako auror, a ja również nie widzę go siedzącego za biurkiem następcą Dumbledore'a. I trzecia sprawa: powitanie dyrektorów szkół przez Kruma. To taka pierdoła, ale brakowało mi czegoś... cieplejszego. Mam wrażenie, że cała ta scena polegała na wymienieniu "dzień dobry" i to wszystko. No i pojawienie się reprezentantów szkół ze świstoklikiem tworzyło wrażenie takiego... ascetyzmu. Mogli przecież zrobić wejście smoka, a pojawili się ze zwykłymi śmieciami.
    Uff, dobra, to powiedziałam, co mi nie pasowało, a teraz wrócę do pochwał: świetna relacja Krum-Mary, Albus palący papierosy na oknie, rozbrajający James... Masz u mnie dużego plusa za to, że Krum nie dał jej tak łatwo uciec od Turnieju. Zachował się jak drań, ale jest konsekwentną postacią.
    Od teraz będę Cię pilnie obserwować ;) (Tak, to jest groźba >D)
    Pozdrowienia od Mistrza Marionetek :)
    Strzyga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mimo iż nie czytasz fanfictionów potterowskich, poświęciłaś czas, aby przeczytać mój i na dodatek Ci się on spodobał! ;) Takie groźby to ja bym z przyjemnością przyjmowała codziennie ^ ^
      Z Harrym to jest tak, że jest on już emerytowanym szefem biura aurorów i siedzi teraz na czas bliżej nieokreślony w Hogwarcie. Wiem, popełniłam błąd, nie wprowadzając tej istotnej informacji do fabuły, ale wkrótce to naprawię ;)
      Przyznaję się również bez bicia, że mogłam lepiej poprowadzić przyjazd Hogwartu i Beuaxbatons... Skupiłam się jednak bardziej wówczas na bohaterach i to był mój błąd.
      Całuję,
      Leszczyna
      PS Wkrótce wpadnę do Ciebie ^ ^

      Usuń
  19. Nie ma to jak czytać notkę z dwutygodniowym opoznieniem, ale tak to jest jak się ma zawalony cały tydzień, a każdą wolną chwilę przeznacza się na odsypianiu nieprzespanych nocy :/
    Z góry przepraszam, jeżeli komentarz nie wyjdzie należycie długi (a akurat w Twoim przypadku kocham się rozpisywać :)), ale oczy wprost mi się kleją :)
    Dziwnie się czuję po tym rozdziale, chyba za bardzo wczulam się w Mary, ale no tak bardzo szkoda mi tej dziewczyny...
    Ten nagły wybuch złości jej ojca mocno mnie jednak zaskoczył. W końcu wyszło szydlo z worka i chociaż rozumiem, że pod wpływem gniewu mówi się przeróżne rzeczy, to jednak w tym przypadku to była istna przesada. Podziwiam Mary, że nie wykrzyczala ojcu swojego zdania, ja to bym jeszcze oprocz tego najchętniej czymś w niego rzuciła ;p
    No to cóż, ja już czekam na Twoje pomysły jeżeli chodzi o zadania z turnieju no i na sceny z Potterami, bo kocham jak je opisujesz :)
    Buziaki, miliady ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahhaha, to ja powiem tak: Nie ma to jak odpowiadać na komentarz z ponad miesięcznym opóźnieniem ;)
      Spoko, nie ma sprawy ^ ^
      Ja bym już chciała te zadanie, nie wiem,jakim cudem mi się tak fabuła rozwlekła... Nie zapanowałam nad tym, a nie chcę, żeby Turniej Trójmagiczny spadł na drugi plan.
      A powiem Ci, że opisywanie scen związanych z Potterami, przynosi mi duuuużo radości ;) Uwielbiam całą ich trójkę ;3
      Całuję,
      Leszczyna

      Usuń
  20. I przeczytałam wszystkie! Dzisiejszego dnia aż 3 rozdziały poszły. No, wciągnęłam się i to bardzo, muszę to przyznać. Ale od początku!
    Podoba mi się styl, w jakim piszesz. Notki są w tajemniczy sposób ciekawe. Jakieś inne. Zachowanie bohaterów, których wykreowałaś... Na pewno bardzo intrygująca jest postać samego Wiktora. Już chyba to pisałam, ale trudno mi przyjąć do świadomości , że jest AŻ tak surowy. Wiadomo, że jako ktoś ważny, może nawet najważniejszy kiedyś w tej szkole, będzie chciał, aby jego córka dzieliła jego sławę, a nawet osiągnęła coś więcej. Ale czy aby na pewno mu się to uda? Co za dużo, to nie zdrowo! Powinien jednak trochę spuścić z tonu i zacząć słuchać Mary, liczyć się z jej zdaniem. Jest zbyt zagapiony w chęć sławy, aby ją zrozumieć. A jak ona musi się czuć?
    Z początku myślałam, że jeśli ona nie wrzuci tej karteczki, to on nie będzie kombinował z kandydatami, tylko wybiorą kogoś innego, nie wiem, Kurta? A tu się okazuje, że jednak musiał postawić na swoim. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo rani taką postawą własną córkę! Mam nadzieję, że się opamięta, bo jeśli nie to straci ją na zawsze, a słowa, które jej w tym rozdziale powiedział, bardzo go przybliżają do utraty córki. ;x
    I kwestia Albusa oraz Jamesa. Od zawsze, odkąd był ten jeden rozdział w prawdziwym HP wiedziałam, że Albus jest raczej bardziej rozważny, odpowiedzialny niż jego młodszy brat. To chyba rzeczywiście jest tak, żę mając po kimś imię chce się być go godnym i robi się to, zachowuje się tak, jak zachowywał się nasz imiennik. James zgrywa idiotę, jest zabawny, radosny, szalony, wręcz nienormalny!I ja go za to lubię, bo trochę mi przypomina prawdziwego Jamesa, on też był taki nieodpowiedzialny i w ogóle... Ale np określanie się mianem Huncwotów? Mogli chociaż dodać, że jakaś młodsza generacja czy coś, bo nie widzę ich jako typowych HUNCWOTÓW. Po prostu Huncwoci byli jedni i NIKT ICH NIE ZASTĄPI! ;D Aczkolwiek widząc zachowanie Pottera i reszty bardzo im blisko do nich ;d Z tym, że oni zdają się być tacy dość dziecinni. A jakby nie patrzeć to Lupin był poważny. Syriusz miał poważniejsze problemy z tą rodziną. Ta generacja Huncwotów nie ma po prostu zmartwień! Pewnie zaczną się one, gdy James będzie brał udział w Turnieju! I szczerze mówiąc spodziewałam się, że jednak Albus zostanie wybrany na kandydata. Myślałam, że może Harry pomyśli nad wyborem i postawi na tego rozsądniejszego, nie biorącego tego za zabawę syna. Na miejscu Albusa miałabym do ojca o to pretensje. Patrząc na to, jak wykreowałaś Albusa a jak Jamesa, zdecydowanie Albus bardziej nadaje się na reprezentanta. Dlatego też nie potrafię zrozumieć decyzji Harry'ego. Przecież zna on swoich synów. Musi widzieć, że Albus jest mniej roztrzepany i na pewno mądrzejszy! A może właśnie o to chodzi? Bo chłopcy mają ze sobą dziwne, nie do końca dobre relacje. Też te ich teksty... No, widać, że jest między nimi rywalizacja i się za to nie lubią. Może Harry, wybierając Jamesa chciał jakoś zbliżyć do siebie braci? Gdyby to James miał pomagać Albusowi w Turnieju, pewnie by tego nie zrobił, bo byłby zbyt na brata wściekły. A Albus jest chyba osobą, która mimo niechęci do podrywacza, pomoże mu w każdej chwili, jeśli tylko zostanie o to poproszony? Tak to widzę. :))
    I teraz króciutko co do stylu samego w sobie. Ładnie piszesz, zdania nie są jakieś króciutkie, lecz rozbudowane. Doskonale się ze sobą komponują. Duże, rozbudowane opisy dodają jedynie uroku. Aż chce się je czytać, ba, czytać... POCHAŁANIAĆ! Bo ja je wręcz pochłaniam. Zwłaszcza rozdziały od 6- go! Bardzo łatwo i szybko mi się je czytało. Nie miałam z nimi żadnych problemów. Nie no, co będę się długo rozwodzić. Jak dla mnie bomba! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albus bardziej odpowiedzialny niż jego STARSZY BRAT xD Źle napisałam :(

      Usuń
    2. Aleś się rozpisała! Nawet nie wiesz, jak strasznie lubię długie komentarza <3 Dziękuję^ ^
      Zaczynając od początku:
      Bardzo się cieszę, że podobają Ci się moi bohaterowie. Poświęciłam im sporo czasu. Podczas pisania mojego poprzedniego opowiadania trochę zaniedbałam tę stronę historii, przez co miałam potem wyrzuty sumienia. Mam wrażenie, że jeśli bohaterowie ostatecznie nie zamkną jakiegoś opowiadania, to ono całe leży. A wówczas moi bohaterowie byli masakrycznie papierowi.
      W sumie gdyby Marybeth nie została wybrana na reprezentantkę, trudniej by mi było opisywać wydarzenia - w końcu piszę w narracji pierwszoosobowej i cięzko mi by było wszystko dokładnie opisać, gdyby młoda Krum nie brała udziału w turniejowych zmaganiach ;)
      Ja nigdy ich Huncowotami nie nazwę, bo masz rację - oni Huncowtami nie są ;) Oni sami się nimi tytułują, tak naprawdę tylko James, choć i w wypowiedziach Freda i Iana będzie można o tym przeczytać. Wzięli sobie Huncowtów za cel i nie chcą odpuścić. z tymi problemami masz rację - zaczną się one po rozpoczęciu Turnieju, choć wciąż nie będą one powazne. Mówiąc szczerze, największe problemy Jamesa będą dotyczyły... miłości ^ ^
      Cieszę się, że podoba Ci się mój styl <3 Przyznam szczerze, że lubię go i jak ktoś się o niego czepia, to w sumie nie mam pojęcia, co w nim pozmieniać...
      Całuję i dziękuję z całego serca za tak dłuuuuuugaśną opinię ;*
      Leszczyna

      Usuń
  21. W końcu udało mi się na spokojnie przeczytać ;) Szlabany... Kto je w ogóle wymyślił?! Tylko utrudniają życie.
    Powiem Ci, że nawet jeśli był to rozdział przejściowy to czytałam go z niemałym zainteresowaniem. Może dlatego, że takie rozdziały też są bardzo ważne. Spodoba mi się. Lekki i całkiem przyjemny. W sumie nie mam żadnych, ale to żadnych słów krytyki. Po prostu świetny rozdział. Miło było przeczytać coś takiego szczególnie po dłuższej przerwie.
    Ten Krum strasznie mnie denerwuje. Ta postać... Wykreowałaś go idealnie. Pasuje mi do roli surowego ojczulka, który rzekomo chce jak najlepiej dla swoich dzieci, a tak naprawdę to on żyje ich życiem. Świetnie go opisujesz ;)
    Cóż... Pozostaje mi tylko powiedzieć, że z niemałą niecierpliwością czekam na powiadomienie na GG o nowym rozdziale ;)
    Buziaki,
    Rilla

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *spodobał. Tu powinien być czas przeszły ;P

      Usuń
    2. Szlabany.są.bardzo.złe! Sama ich nienawidzę, a bardzo często je dostaję ^ ^
      Dziękuję serdeznie ;*
      Całusy i do pogadania na gg!
      Leszczyna <3

      Usuń
  22. "Quidditch ponad życie" - jezu, niektórzy to mają dziwne obsesje.. Tak się pasjonować sportem...
    Współczuję Mary. Wspólczuję jej ojca i tej całej bezsilności, która ją tka często ogarnia...
    Ci "Huncwoci" wydają mi się tylko marną, dziecinną podróbką tych dawnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja doskonale rozumiem tych, co mają sport ponad życie. Gdybym nadal grała w profesjonalnym klubie koszykarskim, w jakim grałam kiedyś - z pewnością dziś uważałabym identycznie: "Koszykówka ponad życie". Niestety, z przyczyn niezależnych ode mnie - gram aktualnie bardziej amatorsko niż profesjonalnie. Ale najważniejsze, że chodzę na treningi - bez treningów bym się zabiła D
      Mają być podróbką. Nie chcę robić z nich na siłę takiej samej grupki.

      Usuń
  23. Pisałam, że ta Francuzka jest żałosna w tym swoim klejeniu się do Jamesa?

    OdpowiedzUsuń

ZNICZE